Z Ryszardem Klimczykiem, hodowcą bydła mlecznego z Poręby - rozmawia Maurycy Hankiewicz
Proszę przybliżyć historię swojego gospodarstwa.
- Przejąłem je od teścia, który był znanym na tym terenie i w woj. śląskim hodowcą bydła. Nie wszyscy wiedzą, że nasza obora należy do najlepszych w kraju. Już od ponad 100 lat jest ona pod kontrolą użytkowości. Nawet podczas okupacji, ówczesne władze zezwalały na dozór służb zootechnicznych i weterynaryjnych. Ja osobiście gospodaruję tu już ponad 45 lat. Jak widać kontynuuję tradycję doskonalenia hodowlanego. To już 6 pokolenie wpisuje się w tradycję hodowli bydła mlecznego.
Jakie rasy bydła Pan hodował i co się zmieniło w tym względzie?
- Od dawna była u nas rasa nizinna czarno-biała. Później, jak zaczęła się inseminacja nasieniem buhajów z importu o najlepszych cechach użytkowych i hodowlanych, m.in. z Niemiec, Holandii, to dziś moje stado jest w 100% w typie Holsztyno-Fryzyjskim (HF). Mam jeszcze 2 krowy liczące sobie po 16 lat, które mogą się pochwalić produkcją życiową mleka ponad 100 000 kg Na dodatek powiem, że obie były w tym roku cielne. Jedna już się ocieliła, druga zrobi to lada dzień.
Jak liczne jest stado?
- Teraz mamy 82 krowy dojne i młodzież, którą odchowujemy na jałówki cielne. Część z nich sprzedajemy, a część zostawiamy do wymiany stada.
Nagrody, puchary i wyróżnienia są tak liczne, że trudno je wszystkie wymienić. Która z nagród jest dla Pana najcenniejsza i przyniosła największą satysfakcję?
- Każdy jeden puchar, czy nagroda są zdobyte ciężką pracą. Wszystkie sobie bardzo cenię, bo zdobycie ich nie było proste. Mogę pochwalić się tytułem Mistrza Polski, który odebrałem w Warszawie, ale najbardziej cieszą mnie tytuły uzyskane na wystawie Opolagra w Kamieniu Śląskim. Opolska hodowla bydła stoi naprawdę na wysokim poziomie. Tu są znane i znaczące ośrodki hodowli zarodowej: Głubczyce, Prudnik, Kietrz, czy Głogówek. Zmierzenie się z nimi w rywalizacji sztuk hodowlanych i wygrać ją - to naprawdę jest coś!
Jak Pan jako długoletni hodowca i praktyk ocenia stan hodowli bydła na obecną chwilę?
- Pobyt na wystawie hodowlanej to nie tylko rywalizacja o tytuły i zaszczyty, ale także możliwość obserwacji, co się zmieniło od poprzedniego razu, czy hodowla poszła do przodu, czy nastąpił zastój. Można też porównać swoje osiągnięcia hodowlano-produkcyjne z innymi. Jeżdżąc po kraju i swojej okolicy zauważam, że bydło ma doskonałą sylwetkę, tzw. eksterier. To wynik mądrych decyzji hodowlanych i kontynuacji pracy poprzedników, co i ja staram się robić u siebie. Tak ukształtowane - pod względem budowy, jak i potencjału genetycznego krowy - są w stanie bez problemu dać ponad 8000 kg mleka za laktację. W mojej ocenie ten rok dla hodowli będzie bardzo trudny ze względu na skutki suszy. Drugi pokos siana się nie udał, a i trzeci jest wątpliwy, o ile w ogóle będzie. Dlatego radzę z własnego doświadczenia, aby mieć zapasy paszy, szczególnie sianokiszonki na co najmniej 6-7 miesięcy. To nie umniejszy jej wartości odżywczej ani konsumpcyjnej, a zapewni komfort żywienia krów w trudnym okresie. To mnie osobiście ratuje, podczas gdy inni już skarmiają zapasy poczynione na tegoroczną zimę.
Prowadzi Pan gospodarstwo rodzinne, kto Panu w tym pomaga?
- Ogromnie się cieszę, że mam syna i córkę. Syn skończył studia rolnicze zootechniczne w Krakowie, a córka jest technologiem żywności też po studiach. Syn miał po ukończeniu studiów propozycję pozostania na uczelni, ale dał się namówić i wrócił na gospodarstwo. Jest specjalistą od spraw żywieniowych, dawek, bilansu pasz, rozrodu i inseminacji - słowem prowadzi całą hodowlę. Tak mi się marzy, żeby kiedyś to mleko, które u siebie produkuję, córka przetwarzała na produkty mleczne - sery, jogurty czy śmietanę, zgodnie z jej wykształceniem, bo przepisy w tym względzie nieco złagodniały, więc warto to wykorzystać. Zobaczymy, jak będzie.
Przebywają tu u Pana od czasu do czasu uczniowie na praktykach. Czy jest coś, co Pana w tych młodych ludziach zaskakuje?
- Prowadzę praktyki uczniowskie od ponad 25 lat. Są wśród uczniów tacy, którzy - już jako dorośli ludzie prowadzący własne gospodarstwa - przychodzą nadal do mnie po pomoc czy poradę, jak dany problem rozwiązać. Widać, że dobrze ich wykształciłem. Choć w trakcie praktyki wielu zarzucało mi, że od nich dużo wymagam, choćby tego, żeby umieli ręcznie wydoić krowę. Dziś są mi za moje wymagania wdzięczni - to im wyszło na dobre.
Od lat współpracuje Pan z ŚODR. Jak Pan ocenia tę współpracę?
- Na przestrzeni lat pracowałem z wieloma doradcami i muszę przyznać, że oni wiele mnie nauczyli. Dziś idzie wszystko do przodu i - aby nadążyć za tymi zmianami - muszę być w kontakcie z doradcami, którzy są na bieżąco w tej materii. Słowem współpraca była, i trwa nadal, jestem z niej bardzo zadowolony. Jedno na co chciałbym zwrócić uwagę, to fakt braku wystaw hodowlanych w naszym województwie. Swego czasu Izba Rolnicza rozpoczęła organizację takiej wystawy w Połomi. Potem była jeszcze jedna w Mikołowie - Śmiłowicach, przy okazji Dni Otwartych Drzwi, a teraz od kilku lat nic się nie dzieje. Szkoda, bo to były dobre wydarzenia cieszące się wielkim zainteresowaniem rolników, producentów, a przede wszystkim ludzi z miasta i dzieci. Kontakt na żywo ze zwierzęciem - to było wielkie przeżycie dla tych milusińskich. Dlatego warto pomyśleć o powrocie do organizacji tego typu imprez na naszym terenie, przy współudziale urzędów, ŚODR i wielu innych instytucji pracujących na rzecz rolnictwa i dla rolników.
„Śląskie Aktualności Rolnicze”
ŚODR Częstochowa

















































































































































