Z Kazimierą Balcerzak, twórczynią ludową z Sieradza, rozmawia Grażyna Bożyk
- Trzydzieści, trzydzieści pięć, czterdzieści lat temu wyszywałam na tiulu, a dziś okazuje się, że wprawy nie mam…
x Musi więc Pani wrócić i przypomnieć sobie to, co dawniej nie sprawiało pani żadnych trudności…
- Muszę, bo dostałam propozycję poprowadzenia warsztatów w Łódzkim Domu Kultury właśnie z haftu kolorowego płaskiego i wyszywania na tiulu wzorów sieradzkich.
x Jak się rozpoczęła Pani przygoda z twórczością ludową?
– Wychowałam się w rodzinie, w której była kultywowana twórczość ludowa. Jako dziecko stykałam się z nią na co dzień. Może ja tego nie robiłam, bo sobie nie przypominam, ale otaczały mnie ręcznie robione na szydełku obrusy, serwetki, wycinanki… Później, jak już dorastałam, wszystko w naszym domu się skasowało, wszystko szło ku nowoczesności. Nie było ani wycinanek, nie było nawet haftów. Jak poszłam do szkoły do Sieradza, to te ludowe elementy nawet wyśmiewano…
x Jednym słowem, sztuka ludowa popadła w niełaskę, zrobiła się niemodna…
– Niestety, takie były czasy. Nie była modna. Z twórczością ludową spotkałam się dopiero, jak wyszłam za mąż. Prowadziłam sklep Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Municach, kolebce twórczości munickiej. Było tam głównie tkactwo, a przy okazji panie haftem płaskim kolorowym wyszywały fartuchy. Ja wtedy jeszcze nie miałam czasu, bo praca zawodowa, dzieci małe, ale panie wciąż mi coś podrzucały. Ja się interesowałam fartuchami, piękne były wzory! Mój mąż był malarzem pokojowym, ale miał taki zmysł artystyczny, malował też obrazy. On właśnie to piękno lubił, podrzucał mi wzory, by coś ciekawego wyszyć i… tak się zaczęło. Haftowałam wieczorami, jak dzieci już spały. Moje prace zobaczyła nasza etnograf sieradzka, ukierunkowała mnie na haft sieradzki i szydełko. Na szydełku robiłam dużo, dużo też haftowałam, brałam udział w konkursach. Najczęściej zdobywałam pierwsze nagrody i to mnie dopingowało, zachęcało do poszukiwań i dalszej pracy. Od 2001 r. jestem na rencie chorobowej i zajmuję się twórczością ludową. Robiłam wszystko oprócz papieru. Wycinanka i haft – to mnie najbardziej interesowało. Dałam na konkurs do Częstochowy wycinankę. Był to konkurs międzynarodowy. Zdobyłam pierwszą nagrodę i… dostałam skrzydeł...
x Skąd Pani czerpie pomysły?
– Wycinanka i pająk nie mogą być inne. To jest nasza spuścizna pokoleniowa. Jestem członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych Ziemi Sieradzkiej, ale w Lublinie. Tu w Sieradzu mamy jedynie siedzibę. Teraz u nas trwa jakaś stagnacja. Każdy działa na własną rękę. Mamy żal do naszego etnografa, że nie organizuje żadnych konkursów, nie skupia twórców. Nie ma nigdy pieniędzy. A dzięki konkursom my się otwieramy, pokazujemy ludziom.
x A przecież teraz jest duże zainteresowanie wsią i naszą piękną polską tradycją…
– A u nas się wszystko się rozmywa…
x Pewnie teraz jest tak, że wszystko kręci się wokół zbytu. Musi być zbyt, czyli towar trzeba tak promować, żeby znalazł nabywcę. Nie ma nabywcy – twórcy wyginą.
– Racja. Weźmy, na przykład, naszą wycinankę sieradzką. Do niedawna często była pokazywana i chętnie kupowana. Teraz nikt się nią nie zachwyca. Trzeba więc było tę wycinankę zmodyfikować i właśnie ja to zrobiłam. Mam wycinankę nadal kwadratową, rogatą, a zamiast tradycyjnego środka dałam tam, na przykład, Boże Narodzenie, Wielkanoc, Matkę Boską Karmiącą, Matkę Boską Złoczewską, Licheńską, papieża, zabytki, teatr sieradzki albo postacie ludzkie. Jest więc sieradzka, ale z nowymi elementami. Takie wycinanki są bardzo chętnie kupowane!
x Czyli sieradzka, ale z pomysłem…
– Właśnie tak.!
x Można je podarować komuś zamiast kartki świątecznej…
– Można, można, ale kartki świąteczne też robię.
„RADA”
ŁODR Bratoszewice
Fot. Andrzej Lis, Teresa Nowak
(za AGRO 1-2/2015)

















































































































































