1

2

AgroPlatforma ODR

Nie ma róży bez kolców

Nie ma róży bez kolców

Z Elżbietą Krempą rozmawia Elżbieta Musiał

 

Przysłowie mówi, że nie ma róży bez kolców. Czy rzeczywiście tak jest?

 - Mówi się, że to peonie są różami bez kolców. Patrząc na kształt ich kwiatów, kolory i układ płatków - muszę przyznać, że coś w tym jest. Ale mówiąc poważnie, królowa jest tylko jedna – Rosa (łac.), podobno narodziła się razem z Afrodytą z jej krwi czy piany morskiej. Wśród róż zdarzają się odmiany z bardzo małą liczbą kolców lub niemające ich wcale, takie jak: Veilchenblau, Graham Thomas czy Cardinal de Richelieu. Te  najpiękniejsze jednak (najpiękniejsze dla mnie) mają mocno kłujący system obronny. Jak widać - powiedzenie, które mówi o tym, jak trudne jest odnalezienie ideału, także w tym przypadku znajduje potwierdzenie. Po co różom kolce? Żeby bronić się przed zerwaniem, bo któż nie sięgnie po takie piękno. Według jednej z legend, perski Bóg w pewnym momencie zdetronizował króla kwiatów, jakim był lotos, bo co to za władca, który zasypia chowając się pod wodą? I stworzył nieskazitelnie białą różę, i uzbroił ją w kolce, które nie pozwalają zasnąć, pomagają zachować władczyni czujną uwagę także w nocy. To moja ulubiona różana legenda.

Pani pierwsza róża? Ile odmian zebrała Pani w swoim ogrodzie?

- Taka zupełnie tylko moja, a nie posadzona w ogrodzie u babci czy mamy, to była róża odziedziczona wraz z typowym wiejskim ogródkiem przy domu, coś w typie róży damasceńskiej. Delikatna, rozetkowa i jednocześnie wytrzymała, krzak sporych rozmiarów. Do tej pory mam ją, choć z czasem zmieniłam miejsce, w którym rośnie. Dokomponowałam tu lawendę, niebieskie jałowce Juniperus squamata Blue Carpet, irgi poziome, trawy, czosnki olbrzymie i poziomki. W moim ogrodzie róże nigdy nie rosną same, na specjalistycznych rabatach, ale zawsze w połączeniu z bylinami, powojnikami, liliami, piwoniami, lawendą, ziołami. Tak tworzy się krajobraz zbliżony do natury, bo natura jest różnorodnością. W naturze nie ma monokultury i monotonii. Bliskie memu sercu są takie założenia ogrodowe, które naturę naśladują, a jeszcze lepiej jest powiedzieć, że czerpią z jej mądrości. Mimo to nazywam moje rabaty różankami, bo jednak jakoś zawsze tak na koniec wychodzi, że ten gatunek dominuje. Odmian do tej pory nie policzyłam, nie jestem kolekcjonerem, tylko koneserem. Myślę, że zbliżam się do setki. Oczywiście samych odmian róż, krzewów jest więcej.

Czy ma Pani odmiany historyczne (stare)?

- Mam kilka takich krzewów: Rosa centifolia Muscosa (1696 r.!), ciemnofioletowa Tuscany (sprzed 1596 r.), różowoliliowa Mrs. John Laing (1885 r.), purpurowa Cardinal de Richelieu (1840 r.), burbońskie Louise Odier (1851 r.), Boule de Neige (1867 r.). Nostalgiczny urok, delikatność i doskonałe ułożenie płatków tych róż są nie do pobicia, dlatego planuję mieć ich więcej. Szczególnie marzę o róży La France, która uważana jest za pierwszego w historii mieszańca herbatniego (1867 r.). Historyczne są często trudniejsze w uprawie, np. Boule de Neige podczas deszczowych dni nie rozwinie pąków, skleja płatki. Dlatego uzupełniam o serie róż nowoczesnych, nostalgicznych czy angielskich. Wzorują się one na różach starych, ale mają nowe kolory, nowe zapachy i przede wszystkim odporność na niesprzyjające warunki atmosferyczne i uprawowe. Czyli fantastycznie ulepszone, ale odwzorowujące stary „fason” i wdzięk, taki eklektyzm w ogrodzie. (…)

Czy podczas podróży „poluje” Pani na róże, na odmiany, których jeszcze nie ma?

 - Te odmiany, które mam, to przysłowiowa kropla w morzu, a raczej oceanie odmian, jakie oferuje rodzaj Rosa. Samych odmian burbońskich jest ponad 200! Istnieje nawet osobna dyscyplina naukowa w obrębie botaniki, której przedmiotem badań są róże – rodologia. Odpowiem krótko – korzystam z każdej nadarzającej się okazji, ale z drugiej strony to jest tak, że nie biorę wszystkiego, czego jeszcze nie mam, ale dobieram odmiany wg siebie, tzn. takie, które oprócz piękna wnoszą jeszcze ze sobą jakąś historię – historię czasów, miejsca lub człowieka.

Ulubiona polska róża?

 - Każdy na moim miejscu wymieniłby dobrze znaną już na świecie kremowobiałą Chopin, czy amarantową Venrosa, która trafiła nawet do ogrodów Castel Gandolfo. I owszem, trudno się z tym nie zgodzić, bo to przepyszne, królewskie róże. Ja jednak oglądam róże wielkokwiatowe jak ładny obrazek na bombonierce. Nie znajduję w nich tajemnicy, tak jak w

różach historycznych lub ich mieszańcach. Dlatego powiem, że cenię polskich „odkrywców” róż za damasceńską różę Koszuty o silnej woni i pełnych, starodawnych kwiatach. Jest to róża znaleziona w zabytkowym parku krajobrazowym przy dworze w Koszutach.

Krążymy wokół emocji. Czy daje się różom przypisać, symbolicznie oczywiście, jakieś uczucia, np. miłość, niepewność, zdradę?

- Symbolika przypisywana różom jest tak obszerna (…). Do mnie najbardziej przemawia róża w „Małym księciu”, bo nie jest to symbolika jednoznaczna. Z jednej strony ciągle aktualne wartości, jakimi są miłość czy kobiecość, z drugiej negatywne – kaprys i powierzchowne piękno. Prawdziwy wstrząs można przeżyć, wiedząc, że róże czerwone bywały znakiem seksualności i prostytucji, a przecież biała róża jest symbolem dziewictwa, kojarzona z Maryją i świętymi Franciszkiem z Asyżu, Różą z Limy, Teresą z Lisieux. Roślina dała też początek różańcowi chrześcijańskiemu. Czyli róża naprawdę niejedno ma imię…

Pną się, płożą i są żywopłotami. I udają się tam, gdzie są kochane. No właśnie, za co ceni Pani swoje róże?

- Za wygląd. Znowu będzie banał – za piękno; co poradzić, lubię otaczać się ładnymi przedmiotami i „dobrymi duszami”. Róże są dla mnie inspiracją w życiu codziennym. Ten motyw towarzyszy mi na naczyniach, tkaninach, meblach, obrazach, ubraniach, biżuterii. Jako ogrodnik-praktyk nie mogę nie wspomnieć o wszechstronnym wykorzystaniu ich korzystnego wyglądu. Mogę przy pomocy róż pnących lub żywopłotowych zasłonić niefajne miejsca. Tam, gdzie jest mało miejsca, na szeroko krzewiące się rośliny wyprowadzam bujność zieleni i kwiatów w górę także przy pomocy róż pnących. Przy pomocy okrywowych

zagospodarowuję niewielką skarpę, przy pomocy odrostowych utrzymuję teren o większym nachyleniu. Posadzone przy ławeczkach dają cień i pachną. Poza tym ciągle mam piękne bukiety w domu i biurze, nawet zimą, bo można ususzyć. Zasuszone także ładnie pachną. Nie wykorzystuję tylko róż piennych, jak je nazywam „na patyku”. Do mojego naturalistycznego

ogrodu nie pasują, ale pięknie wyglądają przy budowlach o bryle pałacyku, eleganckiej wilii.       Za zapach. Lubię perfumy, olejek i wodę różaną. Wierzę, że kosmetyki z takim dodatkiem świetnie konserwują urodę, a sam zapach poprawia samopoczucie. Róże w zależności od odmiany wydzielają zapachy: waniliowy, owocowy, malinowy, śliwkowy, orientalny, korzenny, ziołowy, anyżowy i taki bardzo szlachetny zapach, charakterystyczny tylko dla róż, czyli po prostu różany. Za smak. Róże podziwiam także w kuchni – herbatka różana, nalewka

różana czy konfitura różana nie mają sobie równych. Z róży pomarszczonej odmiany Hansa robię konfiturę – zarówno z płatków, jak i z owoców.

(…) Róże są roślinami o niezwykle eleganckich i ponadczasowych kwiatach. Jak rzadko które nadają się chyba na wszystkie okazje, zwłaszcza śluby.

 - Oczywiście róża jest rośliną numer jeden w dekoracjach ślubnych, bo jest romantyczna. Według mnie wszystkie odmiany można przypisać tego rodzaju wiązankom, zależy od charakteru. Ale muszą być bardzo wytrzymałe.

Czy róże w ogóle mają jakieś wady?

- Mają. (…) Ochrona przed chorobami i szkodnikami jest dość trudna – mszyce, skoczki, zwójki, mączniak prawdziwy, szara pleśń, czarna plamistość, zamieranie pędów i wiele innych niespodzianek, szczególnie w latach po bezmroźnych zimach. W tym roku np. szaleją nimułki. Trzeba się nauczyć, że tu nie ma sztampowych rozwiązań. Każda z odmian może cierpieć na coś odmiennego, należy obserwować ją pod kątem takich skłonności i szybko reagować. Na jednych różach mszyce, mączniak czy czarna plamistość pojawiają się wcześniej niż na innych. Wiadomym jest, że wszystko w życiu kiedyś się kończy, ale zawsze przykry jest widok, jak królowe piękności tracą na urodzie zbyt wcześnie, jeszcze przed naturalnym okresem przekwitania. Przy dużej liczbie krzewów w ogrodzie pracochłonne będzie cięcie, okrywanie na zimę, podlewanie w okresach suszy.

Koją, zachwycają, ale czy przynoszą zmartwienie?

 - Pewnie, że każda pasja przynosi też gorsze momenty. U mnie w 2014 r. zdarzyły się w maju dwie potężne ulewy. Rowy przy drodze wzdłuż mojej posesji przepełniły się wodą i gliniastą glebą, spłukaną z okolicznych pagórkowatych pól w takim stopniu, że wokół róż rosnących w tzw. dolnym ogrodzie woda stała kilkanaście godzin. Jeszcze przez tydzień było tam bardzo grząsko, pomimo szybko zrobionych rowków odprowadzających. Niektóre bardzo chorowały, kilku krzaków już nie ma. Ale kiedy widzę, jak krzewy różane wychodzą z opresji, chcą żyć - pozytywne emocje przykrywają zmartwienia.

Według jakiej koncepcji sadzi Pani róże w ogrodzie? Czy według koloru rabat, wysokości, czy może świetnie komponują się z bylinami?

- Zdecydowanie według barwy kwiatów. Lubię tak komponować nasadzenia, że kluczem jest jeden kolor, a zróżnicowanie polega na tym, że są różne gatunki, odmiany, różne odcienie tej samej barwy. Mam więc różankę różową, fioletową. białą, żółtą, pomarańczową, czerwoną. Tak je nazywam. Jednokolorowe rabaty wcale nie są nudne, np. weźmy różowości – od perłoworóżowych kwiatów Aphrodite i dochodzimy aż po amarant róży Venrosa. Nawet biel i krem mają różniące odcienie – Pastella jest podbarwiona różowawo, Winchester Cathedral jest czysto biała, Crocus Rose muśnięta brzoskwinią, a Marie Antoinette to kość słoniowa. Oprócz odcieni, kwiaty różnią się kształtem (miseczki, filiżanki, kapustki, rozetki, peonie), układem płatków (pojedyncze, półpełne, pełne i mega pełne) i „materiałem” z jakiego stworzono płatki, jedne są bardziej aksamitne, inne mają gładki połysk. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym na każdej z rabat nie wprowadziła jakiegoś „zamieszania”, np. na

rabatce z białymi powojnikami, różami, liliami i dzwonkami kryje się ciemnofioletowy, taki aż prawie czarny orlik, na żółtej z róż i lilii wyrastają smukłe lazurowe irysy, a na fioletowo-niebieskiej składającej się z fioletowych róż, szałwii, niebieskich ostróżek i chabrów kontrastują różowe ostróżki i amarantowa róża. Pośród harmonii pojawia się coś nieoczekiwanego, coś co zmienia rytm. Róże zestawiam chętnie z liliami, liliowcami, bylinami, np. jeżówki, orliki, dzwonki, pysznogłówki, floksy i wiele innych. Najbardziej lubię kompozycje róż z powojnikami, lawendą, trawami i hortensjami bukietowymi. Teraz mam

pomysł na nowe rabaty podbite bluszczem i ziołami. Pilnuję też żeby w danej różance znalazły się róże o różnej porze kwitnienia i co najmniej jedna pachnąca. Choć pachnących jest zwykle więcej niż jedna, mój zmysł węchu też potrzebuje emocji.

Z ogrodem różanym zapewne związanych jest wiele ciekawych historii.

Proszę opowiedzieć jedną.

- Przeciętnym użytkownikom róż ich wygląd kojarzy się z różą wielkokwiatową, taką z kwiaciarni. Gdy pokazuję w swoim ogrodzie kwiaty róż naturalnych, historycznych, angielskich czasem słyszę „jakaś dziwna ta róża”, a ja bym powiedziała, że aż dziw bierze jaka ona piękna! Historia mojego ogrodu jest dość zwyczajna. Szczególnie cenię sobie widok gniazd witych przez ptaki w krzewach wysoko rosnących lub pnących i to, że czują się bezpieczne wśród gęstych pędów i obronnych kolców. Jest to jeszcze jeden istotny powód do istnienia kolców na róży.

 

„Aktualności Rolnicze”

ŚODR Modliszewice