1

2

AgroPlatforma ODR

Kozi Blues

Kozi Blues

Któż nie zna wspaniałej muzyki kompozytorki Katarzyny Gärtner? Któż nie pamięta Kazimierza Mazura choćby z roli Tomaszka Niechcica z „Nocy i dni”? Artyści mieszkają na Kwasie niedaleko Końskich, wciąż dużo tworzą i hodują kozy.

 

Kasia jest tu gdzieś, może poszła na spacer – pośpieszył z odpowiedzią Kazimierz Mazur. Szliśmy przez obejście dookoła stawów, wypatrując Katarzyny Gärtner. Przyroda jeszcze dobrze nie obudziła się po zimie. Wciąż powstrzymywał ją chłód. Tego późnego popołudnia wiatr i szaruga były dominantą. Dawała o sobie znać przelewająca się przez śluzę woda. – W domu wody nie słychać, ani w studiu nagraniowym – zapewnił mnie gospodarz i wzrokiem wskazał drewniany budynek. Tylko droga dla ludzi i kóz dzieli studio nagrań, stary młyn oraz dom Katarzyny Gärtner i Kazimierza Mazura - od drewnianej koziarni. A dalej jak okiem sięgnąć, już tylko pagórki i stawy powtarzające w swoim lustrze okoliczny pejzaż, tym razem nieco senny. Była przecież sobota, chłopaki z pobliskiej wsi uwinęli się z obrządkiem i sobie poszli. Jeszcze tylko ktoś przewoził siano do koziarni, by za chwilę ogłosić fajrant.

Na drodze, nie wiedzieć skąd, pojawiły się kozy. Otoczyły pana Kazimierza i mnie. Zaglądały w obiektyw i do kieszeni, ciekawskie, jak to kozy. Ale i one po chwili udały się do siebie. Tu nikt im ścieżek nie zamyka i nie ogranicza wolności, same o ustalonych porach wychodzą i powracają do zagrody. A mają gdzie pochodzić. Przecież to kilkanaście hektarów naturalnych łąk, pastwisk i piaszczystych odłogów wokół domu.

Kozy w domostwo Katarzyny Gärtner wpisane są na stałe. Od początku wiedziała, że musi je mieć, tzn. od chwili, gdy lekarz w Szwajcarii polecił zmianę diety i trybu życia, na naturalne. – Recepta doktora Behrensteina był prosta i zarazem trudna do zrealizowania. Dziecinko, powiedział do mnie, jedz to, co jedzą kozy, i ciesz się życiem – powróciła pamięcią do tamtego czasu. Wyszukała więc ten swój kawałek ziemi z ruiną stodoły i młynem daleko od szosy, i już tu została. Tu, czyli na Kwasie, przysiółku Komaszyc, leżącym raptem 7 km na północny-wschód od Końskich. Mieszka w nim od 32 lat. To tragiczne bagno, jak sama nazwała rozłóg sprzed lat, i ruiny na podwórku zamieniła na urokliwe stawy i przytulny dom. Co ciekawe, u powały domu znalazła swoje miejsce belka ze starego młyna Ferensztajnów z wyrytą datą 1852, kołomirem i napisem „Chryste pobłogosław”. Na Kwasie wyleczyła się też z choróbska. Piła kozie mleko, jadła sery i chleb z pieca chlebowego, a takie wtedy jeszcze wszyscy mieli. I godzinami chodziła z kozami, podglądając, co podgryzały. W ten sposób do swojej diety włączyła pokrzywę, oset i bogaty w krzem skrzyp. Z ostu wyciskała sok i piła. Opłaciło się. Powróciły siły do życia i twórczej pracy. I… okazało się, że Kwas nie zawieruszył się gdzieś na końcu świata, że to świat niejednokrotnie przychodził pod jej próg.

Po 10 minutach poszukiwań Katarzyny zobaczyliśmy ją na drodze. Jak co dzień wracała z dwugodzinnego marszu. W rękach trzymała kijki trekkingowe, a z kieszeni wystawało zielsko. – To szczypiorek i lubczyk zerwane w ogródku – oznajmiła i już po chwili pytała Kazimierza, czy kozy dostały jeść? W tym samym czasie gospodarz zauważył, że poziom wody podniósł się i trzeba trochę odkręcić śluzę.

Na Kwasie czas zawsze trzeba było dzielić na doglądanie domostwa i na muzykę. Odkąd pamiętam, Katarzyna stale coś budowała i dyrygowała budową. I ta budowa jest jakby niekończąca się. Kiedy był już dom i koziarnia, trzeba było naprawić stodoły, kury musiały mieć kurnik, kozy musiały mieć letni salon na pastwisku. A po pożarze domu od nowa remont i tak jest do dzisiaj. A przecież jeszcze muzyka gwałtownie potrzebowała studia.

Na szczęście z pożaru domu strażacy zdążyli uratować stół, papier nutowy i Edzia – pomalowany na złoty kolor fortepian. Przy wynoszeniu utrącono mu tylko jedną nogę, którą dało się naprawić, więc na zabytkowym instrumencie wciąż można grać. – Siadam przy nim codziennie – nadmieniła artystka i też usadowiła się w fotelu nieco zmęczona długim marszem. Jej siły do pracy są zadziwiające po tym, co przeszła. Od fundacji J&M dostała sprzęt do rehabilitacji i wciąż ćwiczy, dzięki temu sprawność powraca. Teraz jest tak, jak powiedziała w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: - Jak wstanę na nogi, to nikt mnie nie zatrzyma.

 

O twórczości i planach

Usiedliśmy w trójkę wokół stołu. Przy herbacie chcieliśmy pogadać o tym, co dobre teraz i dawniej. Od 15 lat Katarzyna i Kazimierz są nierozłączni. Związało ich nie tylko uczucie.

Dopełniają się jeszcze artystycznie. Wspólnie prowadzą wielkie projekty. Dużo pracują. Ostatnio nawet zawrotnie dużo. On, aktor, znany z roli Tomaszka Niechcica w „Nocach

i dniach”, teraz często musi być w Warszawie na planie serialu „Barwy szczęścia”. A poza tym reżyseruje widowiska muzyczne i koncerty, np. te w Ciechocinku poświęcone Annie German i Violetcie Villas opatrzone wspólnym tytułem „Katarzyna Gärtner zaprasza”. W 2014 r. zrealizowali koncert w Rzeszowie dla uświetnienia kanonizacji papieża Jana Pawła II. Kazimierz produkuje wideoklipy, a to jest już realizacja muzyki w filmie. Katarzyna też wciąż komponuje, głównie na zamówienia. Powstał hymn dla wspomnianej fundacji J&M, kibolska muzyka dla Górnika Zabrze na otwarcie stadionu, piosenka dla Maryli Rodowicz „Jestem Buba” oraz „Lambada znad Wisły” dla Ciechocinka, gdzie na deptaku artystka ma swoją gwiazdę. Nagrywają płyty. Obojgu potrzebne są teatry i koncerty do realizacji swoich pomysłów. W planach mają wystawienie śląskiej epopei „Pozłacany warkocz” i Mszy Beatowej „Pan przyjacielem moim”, która w 1968 r. była pierwszym w Polsce sakralnym utworem i zarazem rewolucją muzyczną. Wszyscy w kościołach do dzisiaj śpiewają „baranka Bożego” Kasi. – Gdyby były tantiemy od utworów sakralnych, to byłabym dziś milionerką – zaśmiała się.

Te i inne kompozycje, np. najdłużej w Europie wystawiany musical „Na szkle malowane”, doczekały się wielu wielkich realizacji. Wielkich, jak jej muzyka, którą do swoich repertuarów włączyli najwięksi. A trzeba przyznać, że Katarzyna współpracowała z najlepszymi wykonawcami: Anną German („Tańczące Eurydyki”), Ryśkiem Riedlem, Stanisławem Sojką, Haliną Frąckowiak, Pawłem Kukizem czy Marylą Rodowicz, która zaśpiewała już blisko 50 jej piosenek, a te stawały się hitami. Wszyscy przecież znamy „Małgośkę” czy „Trzeba mi wielkiej wody” ze słowami Agnieszki Osieckiej.

 

Kozy, kury, kaczki

Do ulubionych kompozycji Katarzyny, ale nigdy niezarejestrowanych na żadnym nośniku, należy „Kozi blues”. Czasem gra go dla siebie. Jak widać, kozy wdarły się również do jej twórczości. Bo mleko od nich i przetwory królują w diecie od lat. Twarogi, serniki, pierogi ruskie i 100 jeszcze innych potraw gotowanych zawsze na żywym ogniu. – Teraz udaje nam się ukraść kozom litr dziennie, czasem dwa. Resztę wypijają małe – dodała. A stado liczy 5 reproduktorów, 6 matek i na razie kilkoro młodzieży, wszystkie z dobrymi genami. – Dlaczego tak dużo kozłów? Bo mamy najlepsze europejskie rasy. Moją pasją jest osiągnięcie dobrych krzyżówek. Od koziołków zależy, czy ich córki będą mleczne – wyjaśniła. W lipcu mają z udoju nawet 20 litrów. Rozdają wtedy mleko chorym dzieciom, a jednemu choremu na białaczkę podarowała nawet młodą kozę.

Gospodarze trzymają jeszcze kaczki, 10 kur z kogutem Janosikiem na czele, bo jajka od szczęśliwych kur też są podstawą ich kuchni. – Do kaczek przychodzą kawalerowie. Dzikie kaczki dostają jeść w zimie. Stają w kolejce. Każda kaczka po kolei podchodzi do koryta, ale najpierw kaczor. Taki jest u nich porządek, hierarchia.

W gospodarstwie artystów nic się nie marnuje, a wręcz przeciwnie – przetwarzają wszystkie dary natury, od leśnych borówek (sok piłam z herbatą) po korę brzozy zbieraną do prymitywnej destylacji, tak, tak, robili nawet dziegieć. A Kasia jest specjalistką od kremów kozich, na które wszyscy czekają. – Są jajka i skubię pierze. A kto by puchu nie skubał, ja nie mam kołder silikonowych – zaśmiała się. Swego czasu na grządce Kazimierz uprawiał nawet bielunia dziędzierzawę, by zrobić maść. Ta roślina uchodzi za trującą, ale medycyna wykorzystuje ją do leczenia wielu chorób, np. skórnych. – Kozy podchodziły i zjadały po listku, nie więcej. Same wiedziały, ile mogą – Katarzyna odkrywała kolejne tajniki z obserwacji kóz, które są dla niej jak wahadełko radiestezyjne.

 

Świat przychodzi pod próg

W Kwasie wielkie sprawy przeplatają się z codziennością. I nie raz bywało, że gospodarzy i miejsce odwiedzali znani ludzie. – Lubił tu przyjechać prof. Religa. Rozstawiał 5 wędek, układał haczyki i czekał. Ale wszystkie złowione ryby wypuszczał znowu do stawu – wspominała Katarzyna. – 15 marca 1994 roku, chyba 95., pojawia się sąsiad i mówi, że za bramą stoją dwie panie. Jedna ważna z telewizji, nie może przyjść, bo ma szpilki na nogach. A tu śnieg i zamieć. Przeniósł je na rękach. To była Krystyna Janda. Towarzyszyła jej Agata Kulesza. Janda zaproponowała wystawienie w Warszawie w Teatrze Powszechnym „Na szkle malowane”. Zrobiła świetny spektakl, Janosika zagrał Emilian Kamiński. Został też zrealizowany telewizyjnie. Do tego potrzebna była umowa z TVP, więc przyjechała córka Bardiniego. – Jak mnie bardzo potrzebowali, to zawsze znaleźli. A przyjeżdżali do mnie nie tylko z Warszawy, ale i z Berlina, i Nowego Jorku. Ostatnio polonijne Radio Chicago ogłosiło konkurs dla dzieci na imiona nowo narodzonych kózek. Odzew był ogromny!

Miejsce to było świadkiem wielu zabawnych, szczęśliwych i mniej fortunnych zdarzeń. Pożar domu zawsze jest  tragedią. Ale, jak widać, wszystko można odbudować, i zdrowie, i dom, który jest teraz ładniejszy. – I dach z gontów jest dużo lepszy – skwitowała Katarzyna. Bez wątpienia są przykładem ludzi niezłomnych i o niesłabnącym apetycie na życie i tworzenie.

 

Elżbieta Musiał

„Aktualności Rolnicze”

ŚODR Modliszewice