O tym, jak radzą sobie małe zakłady mleczarskie w obecnym, trudnym dla całego sektora mlecznego czasie, rozmawiamy z Wojciechem Adamskim – prezesem Spółdzielni Mleczarskiej „Mlekosz” w Bobolicach
Skąd się wzięła Spółdzielnia Mleczarska „Mlekosz”?
- Nasza Spółdzielnia funkcjonuje w regionie koszalińskim od 1946 r. Początkowo działała samodzielnie, potem weszła w struktury Spółdzielni Mleczarskiej w Koszalinie i została przekształcona w typową serownię. Od 2009 r, funkcjonuje jako jedyna spółdzielnia na terenie powiatu koszalińskiego. Po zlikwidowanym zakładzie w Koszalinie przejęła produkcję, no i tradycje.
Jak ocenia Pan sytuację w polskim mleczarstwie?
- Sytuacja jest taka, jak w każdej branży w rolnictwie, czyli zmienna. Są lata dobre, i lata słabe. Ostatnie dwa trzeba zaliczyć do tych słabszych. Miało na to wpływ wiele czynników. Jednym z istotniejszych było wstrzymanie handlu z Rosją, co spowodowało ograniczenie eksportu naszych produktów na Wschód. Całej produkcji mleka w Polsce nie jesteśmy w stanie zagospodarować, wobec czego musimy ok. 30-40 proc. naszych produktów wyeksportować i wtedy możemy utrzymać się na dobrym poziomie. Utrudnienia w eksporcie spowodowały, że ceny i rentowność zarówno tych, którzy produkują mleko jako surowiec i tych, którzy produkują artykuły przetworzone - jest dużo gorsza niż w latach ubiegłych.
Jakie widzi Pan wyjście z tej trudnej sytuacji?
- W naszej branży rynek działa na zasadzie wahadła. Niektórzy eksperci twierdzą, że w połowie tego roku powinna nastąpić poprawa. Czym to będzie spowodowane? Myślę, że są sygnały o otwarciu rynków azjatyckich i afrykańskich, i być może te kierunki poprawią zbywalność i rentowność tej produkcji. To są jednak tylko przypuszczenia i nikt gwarancji nie daje.
Mówiąc obrazowo - mleko się rozlało. Z całej Unii dochodzą informacje o protestach producentów. Do tego likwidacja kwot mlecznych, którą odczuły zarówno małe gospodarstwa, jak i te o dużym potencjale produkcyjnym. Jakie rozwiązania uspokoiłyby nienajlepsze nastroje?
- To trudne pytanie wobec faktu, że funkcjonujemy tak naprawdę w nowej rzeczywistości. Po 11 latach przestało obowiązywać kwotowanie mleka, które w dużej części stabilizowało rynek. W wielu gospodarstwach konsekwencją przekroczenia przyznanych limitów były kary. Nasza spółdzielnia zrzesza mniejszych producentów, dlatego kar za przekroczenie limitu produkcji nikt drastycznie nie odczuł. Mimo to uważam, że 0,93 zł za kg przekroczonej kwoty to kara dotkliwa. Najboleśniej odczuli to producenci na wschodzie Polski, gdzie ceny mleka zachęcały do zwiększania produkcji. Część producentów liczyła na to, że poziom kar będzie dużo niższy. Ci rolnicy, którzy pozwolili sobie na znaczne zwiększenie produkcji, ucierpieli najbardziej. Bo tak naprawdę o wszystkim decyduje rynek. Dla przykładu: w l. 2013-14 poziom skupu w naszej spółdzielni wzrósł średnio o 20 proc.; zadecydowała o tym dobra cena skupu. Mam nadzieję, że jeżeli ta sytuacja się powtórzy, to powróci dobra koniunktura w skupie mleka. Istnieje też wariant pesymistyczny: jeżeli nic się nie zmieni, to starsi wiekiem producenci (nie mający zobowiązań kredytowych) dojdą do wniosku, że trzeba zaprzestać produkcji mleka i nigdy więcej do niej nie powrócą. A należy pamiętać, że dochód z produkcji mleka w wielu gospodarstwach finansuje bieżące zobowiązania. Jeżeli więc sytuacja w branży się nie zmieni, to radykalnie obniży się produkcja mleka w całym kraju.
W ubiegłym roku zanotowano spory spadek pogłowia krów, spowodowany głównie niskimi cenami mleka, a tym samym malejącą opłacalnością produkcji. W woj. zachodniopomorskim poziom spadku wynosi ok. 3 proc. To niby niewielki spadek, ale czy nie będzie on postępował w kolejnych latach i nie zakłóci produkcji?
- Generalnie w mleczarstwie już od jakiegoś czasu obserwuje się tendencje do koncentracji. W interesie dużych firm jest, by rynek mleczarski był jak najbardziej skonsolidowany, by działała na nim niewielka liczba podmiotów. Z punktu widzenia rachunku ekonomicznego jest to właściwe podejście. Natomiast taka firmy, jak nasza - gdzie produkujemy żywność w sposób tradycyjny, mamy mniejszą skalę produkcji i wyższe koszty produkcji - wypadłaby z rynku. Straciliby na tym zarówno producenci, którzy poddani byliby dyktatowi kilku dużych grup, no i przede wszystkim konsument, który miałby do wyboru te same produkty, tylko w innym opakowaniu. Zaginąłby regionalny smak niektórych wyrobów mleczarskich. Świadomość konsumencka jest coraz wyższa i wyższe są wymagania co do jakości produktu. Byłoby idealnie, gdyby w niektórych dyskontach spożywczych były stoiska z wyrobami regionalnymi, gdzie możnaby kupić wyroby o specyficznych walorach. Dla nas zawsze najważniejszym będzie klient i troska o jakość produktu. Ale na surowe prawa rynku nie mamy wpływu i jeżeli proces koncentracji firm mleczarskich w Polsce będzie przebiegał w takim tempie, to taka firma jak nasza przejdzie do historii.
Koszt wyprodukowania litra mleka, biorąc pod uwagę tylko paszę, nie wliczając energii elektrycznej, wody i pracy rolnika, wynosi 0,60 zł. Gdyby ująć wszystkie składniki, to byłby to koszt rzędu 0,90 zł. Średnia cena za 1 l mleka w październiku 2015 r. wynosiła 1,12 zł. Rolnicy mówią wprost: satysfakcjonująca cena to 1,60 zł za litr…
- Współpracuję z rolnikami, którzy mówią, że dobra cena to 2 złote za litr. Myślę, że zadowalającą byłaby cena 1,20 zł za litr i zainteresowanie produkcją mleka byłoby na satysfakcjonującym poziomie. Dla mnie jako podmiotu kupującego surowiec najgorszym jest drastyczne podniesienie ceny skupu, jak to miało miejsce w 2013 r., a potem gwałtowny spadek. Na spotkaniach z rolnikami zawsze podkreślam, że życzyłbym sobie, aby sytuacja w skupie była taka, jak w Kanadzie, gdzie wahania w cenach artykułów mleczarskich, jak i mleka w skupie, od 10 lat są na poziomie 1 centa. Taka stabilność daje poczucie bezpieczeństwa, umożliwia rozwój gospodarstwa, zapewnia stabilność finansową. W naszej sytuacji, albo martwimy się, by mieć dostatek surowca, albo jak zagospodarować jego nadmiar. Drastyczne obniżki cen skupu mleka skutecznie zniechęcają rolników do jego produkcji.
Dobrze, że wśród producentów mleka mamy grupę prawdziwych pasjonatów, którzy nie wyobrażają sobie prowadzenia innego kierunku produkcji.
- Darzę wielkim szacunkiem ludzi, którzy produkują mleko, ponieważ wymaga ona dużej wiedzy, systematyczności i zaangażowania. W branży mleczarskiej pracuję już niemal 40 lat i znam swoich rolników dość długo, także tych, którzy robią to z miłości. Ale wchodzi młode pokolenie, dla którego liczy się po prostu rachunek ekonomiczny. Generalnie, jeżeli dla młodego rolnika produkcja przestaje być opłacalna, to na pewno jej zaprzestanie.
Wspomniał Pan o możliwościach eksportu wyrobów mleczarskich na rynki azjatyckie czy afrykańskie, tymczasem Chiny i Indie stają się coraz większymi producentami mleka na świecie. Czy polski sektor mleczarski nie powinien mieć obaw, że zaleje nas mleko z tamtego obszaru?
- Te informacje można oceniać z dużą dozą sceptycyzmu. Jeżeli chodzi o Chiny, to w związku ze zmianami w polityce demograficznej - może tam znacznie wzrosnąć zapotrzebowanie na mleko oraz jego przetwory i kraj ten może okazać się niezłym rynkiem zbytu. Póki co dbajmy o naszych producentów, aby za swoją ciężką pracę otrzymywali godne wynagrodzenie. Mam nadzieję, że cenowe wahadło znowu pójdzie w górę i produkcja mleka w Polsce stanie się opłacalna. Nie chciałbym, aby było tak jak z polską wieprzowiną na przełomie ubiegłego roku. Konsumentom życzę zaś, aby mieli możliwość dostępu do dobrego produktu mleczarskiego. Będzie to korzystne dla takich firm jak nasza.
Rozmawiali: Zbigniew Trojanowski i Irena Dacko
„Zachodniopomorski Magazyn Rolniczy”
ZODR Barzkowice
(za AGRO 4/2016)